praca środowisko naturalne/ekologia nauka/edukacja/szkolenia
Praktyki wśród lwów
Pomysł jak z bajki
Pomysł na zostanie weterynarzem zakiełkował w jej głowie we wczesnym dzieciństwie pod wpływem… telewizji. „Jak całe moje pokolenie oglądałam Króla Lwa, to była moja ulubiona bajka. Chłonęłam także programy przyrodnicze, szczególnie te o Afryce. Szczególnie zadziałał na mnie taki o weterynarzach pracujących z dzikimi zwierzętami – chyba pod ich wpływem zakiełkowała we mnie myśl, by pójść w tę stronę” – opowiada. Kiedy już dostała się na wymarzoną weterynarię w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, zderzyła się z rzeczywistością: „Uzmysłowiłam sobie, że wyjazd do Afryki jest nierealny. Znalazłam inną pasję – chciałam leczyć konie. Któregoś dnia zobaczyłam jednak w telewizji ten sam program przyrodniczy, który tak na mnie podziałał w dzieciństwie, i uznałam, że to znak. W końcu nie mam nic do stracenia”.
Katarzyna wysłała więc e-mail do jednego z rezerwatów przyrody w RPA i, ku swojemu zaskoczeniu, już kolejnego dnia dostała odpowiedź z zaproszeniem. Skoro powiedziało się A, trzeba było powiedzieć B – postanowiła więc zebrać fundusze i wyjechać na staż. Miesięczny wyjazd to koszt około 20 tys. zł – w zależności od rodzaju projektu i czasu jego trwania. Dziewczyna uruchomiła zbiórkę na portalu crowfoundingowym, zaaplikowała o uczelniane stypendium, dołożyła swoje oszczędności i tym sposobem zebrała potrzebną kwotę. Pozostało tylko załatwienie formalności: zrobienie szczepień, wykupienie ubezpieczenia, zebranie odpowiedniego sprzętu – i rozpoczęcie przygody życia. W całej reszcie pomogły wyspecjalizowane firmy, które zapewniają mieszkanie, jedzenie, transport z lotniska.
Pobyt w rezerwacie Shamwari w RPA był podzielony na dwie części. Pierwsza to dwutygodniowy kurs dla studentów weterynarii, w którym oprócz Kasi brało udział jeszcze dziewięć osób z Anglii i USA, druga to wolontariat, podczas którego pomagała pracującemu na miejscu weterynarzowi. Kurs przeznaczony był dla osób, które chciały nauczyć się pracy z dzikimi zwierzętami. Po wstępie teoretycznym związanym z kontaktem ze zwierzętami, metodami ich leczenia, znieczulania i diagnostyką, nadszedł czas na zajęcia praktyczne: studenci operowali zwierzęta, zakładali im chipy, pomagali w transporcie. Nie było taryfy ulgowej – wszystko trzeba było robić samemu. „Początkowo byliśmy przestraszeni odpowiedzialnością, przecież nie mieliśmy pojęcia, jak postępować z lwem czy zebrą, ale ostatecznie takie rzucenie na głęboką wodę dało nam dużo pewności siebie” – opowiada Katarzyna.
Sam na sam z lwicą
Dzień pracy rozpoczynał się standardowo: pobudka o 6.30, śniadanie, a następnie półtoragodzinna podróż przez rezerwat do szpitala i ośrodka rehabilitacyjnego. Tam dopiero zaczynała się przygoda, bo każdego dnia czekało inne wyzwanie. Nawet gdy prace były zaplanowane, trzeba było spodziewać się dużych utrudnień i zmian. Rezerwat liczy 25 tys. ha, a zwierzęta poruszają się po całym terytorium – znalezienie poszukiwanego osobnika trwa czasami kilka dni.
Ponieważ to zamknięty teren, trzeba pilnować liczebności poszczególnych gatunków po to, by zachować równowagę biologiczną. Dlatego gdy okazało się, że jedna z lwic jest w ciąży, ustalono, że kilka starszych osobników zostanie przewiezionych do innego rezerwatu. Takie wymiany zwierząt są często praktykowane i sprzyjają zapewnieniu różnorodności genetycznej. Lwice trzeba było jednak znaleźć – i to było jedno z zadań, które czekało na Kasię i jej grupę. Nie było wcale proste, bo gdy złapano jedną samicę, reszta uciekała i dopiero po kilku dniach uspokajała się na tyle, by można było podjąć próbę odłowienia następnej:
„Wabiliśmy je głosami małej antylopy puszczanymi z głośnika, nie przynosiło to jednak rezultatu. W końcu postanowiliśmy poświęcić jedną zebrę i dopiero ona przywabiła lwicę. Podaliśmy jej leki usypiające i umieściliśmy na pace pick-upa, by przewieźć do zagrody, gdzie miała czekać na resztę. Pracownicy rezerwatu kazali mnie i trzem innym osobom podtrzymywać zwierzę, by nie wypadło z samochodu. Po pewnym czasie lwica zaczęła jednak się budzić. Byliśmy przerażeni, bo nie mieliśmy broni ani leków, nie mogliśmy też wykonywać gwałtownych ruchów, by nie sprowokować ataku. Na szczęście udało nam się zaalarmować weterynarza, który zaaplikował pacjentce kolejną dawkę środków usypiających” – opowiada Kasia. „Inną lwicę wabiliśmy w ten sam sposób – na głośnik i mięso. Było łatwiej: przyszła, gdzie oczekiwaliśmy, ale zanim udało się ją złapać, pognała za guźcem, który nieoczekiwanie wyskoczył z krzaków. Musieliśmy czekać, aż zostanie zjedzony i lwica zgłodnieje na nowo. Wróciliśmy więc na miejsce po godzinie. Ku naszemu zdziwieniu nie było tam ani lwicy, ani głośnika – porwały go i rozbroiły małpy”.
Antylopa jak krowa
Praca w rezerwacie dzikich zwierząt to nie tylko łapanie lwów, lecz także dużo innych wyzwań: minioperacje wykonywane w buszu, rozpoznawanie słoni po strzępieniach na uszach, a nawet przenoszenie na noszach bawoła, który waży blisko tonę.
Afrykańscy weterynarze nie dysponują aparaturą przeznaczoną do badań dzikich zwierząt. Parametry dla badań krwi antylopy ustalano więc według dawek dla krowy. „To także było nasze zadanie – zapisywanie wyników, analizowanie ich, bo wiele badań wciąż wykonuje się tutaj po raz pierwszy” – opowiada Kasia. „Tworzyliśmy normy, które pomogą leczyć zwierzęta w przyszłości, by nie powtórzyły się takie sytuacje jak ta z lwicą: z daleka ciężko było określić wagę zwierzęcia, dlatego podano za małą dawkę środka usypiającego”.
Edukować i wspierać
Katarzyna Kołodziejczyk przyznaje, że wyprawa do Afryki zmieniła jej życie. „Wyjeżdżałam po przygodę. Zrealizowałam ten cel, ale wróciłam z myślą, by wrócić do Afryki na dłużej i tam pracować” – mówi. Póki co edukuje ludzi w Polsce: prowadzi zajęcia dla dzieci, wykłady dla szkół i studentów. „Dużo osób nieświadomie wspiera czarny rynek. Za rozrywkami bogatych Europejczyków: jazdą na słoniach, biżuterią z kłów i tym podobnymi stoi cierpienie zwierząt, kłusownictwo i brak poszanowania dla przyrody i prawa. Szacuje się, że do 2021 roku kłusownicy wymordują wszystkie nosorożce na świecie” – wyjaśnia. „Coraz większą popularnością cieszą się w Afryce tzw. sierocińce i przedszkola dla zwierząt. Turystom mówi się, że trafiają tam porzucone przez rodziców lwy czy tygrysy. Prawda jest jednak inna: zwierzęta krzyżuje się między sobą, by rozmnażały się częściej niż w naturze – normalnie lwy mają miot raz na dwa lata, tutaj to nawet kilka razy w roku – a tygodniowe lwiątka odbiera się matkom i przenosi do placówek, gdzie zabawiają przyjezdnych. Gdy podrosną albo się je zabija i sprzedaje do Azji, albo przewozi na farmy, które zarabiają na tzw. cat huntingu. Myśliwi płacą ogromne sumy, wybierają sobie spośród zgromadzonych zwierząt jedno konkretne, które następnie jest przenoszone na wybieg. Gdy biegnie, strzela się do niego i odgrywa scenki z polowań. To praktyka rodem z początku XX wieku, gdy w fotograficznych atelier aranżowano zdjęcia z dalekich wypraw. Tyle że tutaj naprawdę cierpią żywe istoty”.
Swoje przygody i działania opisuje na blogu, oraz na facebookowym profilu, tam też można śledzić jej dalsze losy. A te zapowiadają się interesująco, bo Kasia wraca do Afryki. Tym razem za cel obrała sobie Namibię, gdzie będzie uczestniczyć w projekcie badania gepardów oraz innych dużych kotów. Następnie na miesiąc wraca do rezerwatu Shamwari – tym razem jako asystentka dr Johna, z którym pracowała rok temu.
Katarzyna Wolanin
kontakt dla mediów
dr inż. Krzysztof Szwejk
rzecznik@sggw.edu.pl
tel: + 48 22 593 19 98
tel: +48 604 534 879
Anna Kiryjow-Radzka
anna_kiryjow@sggw.edu.pl
tel: + 48 22 593 19 97
Marta Hulak
marta_hulak@sggw.edu.pl
Biuro Prasowe
rzecznik@sggw.edu.pl
tel: +48 22 593 19 98
tel: +48 604 534 879
informacje o firmie
kontakt dla mediów
dr inż. Krzysztof Szwejk
rzecznik@sggw.edu.pl
tel: + 48 22 593 19 98
tel: +48 604 534 879
Anna Kiryjow-Radzka
anna_kiryjow@sggw.edu.pl
tel: + 48 22 593 19 97
Marta Hulak
marta_hulak@sggw.edu.pl
Biuro Prasowe
rzecznik@sggw.edu.pl
tel: +48 22 593 19 98
tel: +48 604 534 879