praca zdrowie

Młoda lekarka o pracy w Anglii: co najmniej 1/3 lekarzy pracujących w NHS chce odejść

14.03.2023 | Puls Medycyny

O realiach pracy młodego lekarza w Anglii i zbliżającym się proteście medyków NHS rozmawiamy z Roksaną Świderską, pracującą jako junior doctor w brytyjskim systemie ochrony zdrowia.


Od jak dawna jest pani związana z brytyjskim systemem ochrony zdrowia?


W 2012 roku wyjechałam do Wielkiej Brytanii, nie wiedząc wówczas, co chcę robić w życiu. Zaczęłam intensywnie uczyć się języka, pracowałam w barze, opiekowałam się dziećmi. Pewnego dnia, podczas spaceru, zobaczyłam dom opieki dla seniorów i zaproszenie do udział w wolontariacie. Postanowiłam spróbować. Poznałam tam lekarzy rodzinnych, którzy opiekowali się rezydentami. Ich praca mnie zainspirowała, podjęłam decyzję, by pójść na medycynę. Studia zaczęłam w 2016 r., zazwyczaj trwają one 5 lat. Jest też program krótszy, bo 4-letni, dedykowany osobom, które wcześniej skończyły kierunki pokrewne, np. biotechnologię. Po ukończeniu kierunku lekarskiego zaczyna się 2-letni staż. W trakcie stażu, co cztery miesiące, zmienia się miejsce pracy, zazwyczaj w obrębie tego samego szpitala lub miasta. Dla przykładu, ja zaczęłam na chirurgii ogólnej, potem był oddział ratunkowy, następnie tzw. acute medicinie, co można przetłumaczyć jako „ostra” lub „nagła” interna. Dalej medycyna rodzinna, a obecnie kardiologia. Staż kończyć będę psychiatrią. Tych kombinacji różnych dziedzin medycyny jest sporo. Mamy, choć nieco ograniczone, prawo wyboru, jakie specjalizacje chcemy „wypróbować” na stażu.

Kolejny etap to szkolenie specjalizacyjne, które trwa od 5 do 8 lat, w zależności od specjalizacji. Do najdłuższych należą np. chirurgia, kardiologia. Medycyna rodzinna, która pozwala na zdobycie tytułu general practitioner (GP), zajmuje najmniej czasu, bo trzy lata. Owszem, były przymiarki do jej wydłużenia o kolejne dwa lata, ale niedobór lekarzy rodzinnych jest w Anglii tak duży, że zarzucono ten pomysł.

Medycyna cieszy się dużym zainteresowaniem wśród kandydatów? Jak wygląda rekrutacja na kierunek lekarski?

Zainteresowanie jest bardzo duże, na jedno miejsce chętnych jest kilkadziesiąt osób. Proces samej rekrutacji jest wieloetapowy i ciężki. Oprócz ocen z egzaminów, które są odpowiednikiem polskiej matury, należy wykazać się wolontariatem lub pracą jako opiekun. Dodatkowo trzeba napisać esej z uzasadnieniem, dlaczego chce się zostać lekarzem. Potem zdaje się egzamin z logicznego myślenia, szybkości reakcji, umiejętności rozwiązywania problemów. Po pozytywnym zaliczeniu tych testów i spełnieniu wymagań ma miejsce jeszcze rozmowa kwalifikacyjna. Jej przebieg jest złożony, polega na zmierzeniu się z różnymi zadaniami, sprawdzającymi m.in. predyspozycje do wykonywania zawodu lekarza. Mimo tak wyboistej ścieżki rekrutacyjnej o przyjęcie na medycynę zabiegają osoby z całego świata.

W Anglii studia są płatne. Ile kosztuje kształcenie na kierunku lekarskim?

Miałam to szczęście, że studiowałam w erze przed Brexitem i osoby z Polski miały prawo studiować medycynę na warunkach takich samych jak Brytyjczycy. Rok nauki kosztował 9,2 tys. funtów. Osoby spoza UE płaciły czesne mniej więcej na poziomie ponad 30 tys. funtów rocznie. Z tego co wiem, po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej studenci z Polscy nie mogą już liczyć na tak preferencyjne warunki studiowania. Dodatkowo miałam dostęp do bardzo korzystnej pożyczki, która umożliwiła mi sfinansowanie nauki. Udało mi się także zdobyć stypendium za wyniki w nauce i drugie, tzw. pomoc na życie. To wszystko sprawiało, że studiując medycynę w Wielkiej Brytanii, mogłam żyć godnie. Tym bardziej, że do 3. roku studiów włącznie udawało mi się godzić naukę z pracą dorywczą. Tutaj jest tak, że nawet osoby z niezamożnych rodzin mają szansę na wybrane studia, bo system pożyczkowy sprzyja zdobywaniu wykształcenia. Mój kredyt na studia zaczęłam już spłacać, rata miesięczna wynosi ok. 50 funtów i nie jest praktycznie żadnym obciążeniem. Co więcej, to zobowiązanie nie wpływa na moją zdolność kredytową.


Czy w swoim otoczeniu ma pani wielu medyków z Polski? Nie tylko lekarzy, ale także przedstawicieli innych zawodów medycznych?

Tak, wiele osób. To nie tylko lekarze różnych specjalizacji, ale także pielęgniarki, ratownicy medyczni, fizjoterapeuci, ochroniarze w szpitalu. Obecnie jestem na stażu w znanym centrum kardiologii i często spotykam kolegów z Polski, którzy są w takcie specjalizacji i przyjechali do nas na stypendium lub praktyki.

Obecnie w Anglii trwa największy w historii strajk pracowników NHS, czyli systemu publicznej ochrony zdrowia. Do protestu zdecydowali się dołączyć także młodzi lekarze. Jakie są postulaty tej grupy zawodowej?

Przede wszystkim dotyczą płac. BMA, czyli Brytyjskie Stowarzyszenie Medyczne, wyliczyło że od 2008 roku nasze realne płace zmalały z powodu inflacji o 26 proc. Co więcej, minimalna stawka za godzinę pracy w Anglii od 1 kwietnia wzrośnie do 10 funtów i 40 pensów. Gdy zaczynałam pracę w zawodzie, tuż po studiach, mogłam liczyć na nie więcej niż nieco ponad 13 funtów. Obecnie jest to 16 funtów i 3 pensy. Dla porównania, kasjer w jednej z sieci marketów może na start dostać 13 funtów za godzinę. Taką ofertę widziałam kilka dni temu podczas zakupów. Nie chcę umniejszać osobom, które pracują na takich stanowiskach, ale otrzymują podobne wynagrodzenie jak młodzi lekarze, a przecież zakres odpowiedzialności czy stres są nieporównywalne. Gdy mam dyżur, który tutaj trwa 13 godzin, to jestem non stop na nogach. Jeśli uda się coś zjeść, to w biegu. Nawet do toalety chodzimy z pagerem, by być na każde wezwanie. Podsumowując, mam znajomych różnych profesji i większość z nich zarabia lepiej ode mnie. Gdy słyszą, ile wynosi moja pensja, trudno im uwierzyć. Dlatego, biorąc to wszystko pod uwagę, liczymy na wzrost płac.

Jak będzie wyglądał protest i kiedy się odbędzie?

Na 72 godziny odejdziemy od łóżek pacjentów, na wszystkich oddziałach. Akcja jest zaplanowana w dniach 13-15 marca. Ponieważ młodzi lekarze, czyli tzw. junior doctors, a więc osoby w trackie stażu i specjalizacji, stanowią ok. 40 proc. lekarzy NHS, protest będzie odczuwalny. Nasz protest nie dotyczy tylko płac, ale dotyczy także poprawy warunków zatrudnienia. Oficjalne badania pokazują, że co najmniej 1/3 lekarzy aktywnie pracujących w NHS chce odejść.


Dokąd?

Możliwości są różne. Jedną z nich jest emigracja do Australii lub Nowej Zelandii, gdzie lekarze z Anglii są witani z otwartymi rękami. O pracę tam nietrudno, zarobki są lepsze, no i – mówiąc z przymrużeniem oka – także pogoda. Inna możliwość to praca w firmach farmaceutycznych czy komisjach decydujących o przyznawanych zasiłkach. Możliwa jest także znacznie lepiej płatna forma zatrudnienia, na zastępstwo, gdy gdzieś brakuje personelu. Takie wypełnianie luk kadrowych nosi miano „locum” i jest dobrze płatnym zajęciem. Stawki za godzinę, gdy jest się stażystą lub medykiem w trakcie specjalizacji, wahają się wówczas od 45 do 50 funtów. Dla lekarza rodzinnego to 100 funtów i więcej. Na podobne pieniądze za godzinę „locum” mogą liczyć konsultanci, czyli lekarze po zakończeniu szkolenia specjalizacyjnego.

A jakie są plusy pracy w NHS?

Nie mam porównania do systemu, jaki obowiązuje w publicznym systemie ochrony zdrowia w Polsce. Powiem zatem o tym, co mi się wydaje korzystne w tutejszym NHS. Po pierwsze, rzadko zdarza się, by lekarz pracował na więcej niż jednym etacie. A od znajomych z Polski wiem, że „wyrabianie” dwóch, czy nawet trzech etatów, zdarza się lekarzom w moim rodzinnym kraju. Tutaj ludzie nie mają w swojej mentalności, by pracować tak dużo. Owszem, odkąd inflacja daje nam się we znaki, to coraz częstsze staje się branie dodatkowych dyżurów czy zastępstw, ale to wciąż pojedyncze aktywności.

Drugi plus to brak dyżurów dłuższych niż 13-godzinne. Nie ma mowy, by lekarz pracował czy był w gotowości przez 24 czy 48 godzin. Nawet jak spędzę cały dzień w szpitalu, to wieczorem wracam do domu, śpię we własnym łóżku. Uważam, że to bezpieczne i dla lekarzy, i dla pacjentów.

Co jeszcze na plus dla NHS? Z pewnością łatwość konsultacji z lekarzem innej specjalności. Jeżeli mam pod opieką pacjenta kardiologicznego i uważam, że potrzebuje konsultacji np. pulmonologa, to lekarz z innego oddziału przyjdzie do mojego pacjenta lub coś mi doradzi. U nas w szpitalu nie ma np. nefrologii, ale gdy nasz pacjent ma problemy z nerkami, to dzwonimy do szpitala w sąsiednim mieście. Dodatkowo działa system konsultacji zdalnych. Po wysłaniu zgłoszenia odpowiedź przychodzi nie później niż w wciągu 20 minut. Tutaj nikt nie wstydzi się przyznać, że czegoś nie wie, nie ma oporów przed zasięgnięciem rady innego specjalisty. I to jest bardzo fajne, bo znacząco poprawia komfort pracy.

Ewa Kurzyńska

kontakt dla mediów
Karolina Kowalska
Chief Marketing Officer, Bonnier Business (Polska) sp. z o.o.
Karolina Kowalska

k.kowalska@pb.pl

tel: 22 333 98 01

informacje o firmie

załączniki

kontakt dla mediów
Karolina Kowalska
Chief Marketing Officer, Bonnier Business (Polska) sp. z o.o.
Karolina Kowalska

k.kowalska@pb.pl

tel: 22 333 98 01

informacje o firmie