zdrowie

Riad Haidar: Pacjent jest ważniejszy niż polityka

07.02.2020 | Puls Medycyny

O tym, co jest najważniejsze w życiu i medycynie, rozmawiamy z lekarzem Riadem Haidarem, wieloletnim ordynatorem Oddziału Neonatologicznego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Białej Podlaskiej.

Pamięta pan pierwszy dzień swojej pracy w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym?

Oczywiście. Wtedy to był Szpital Zespolony w Białej Podlaskiej. Trafiłem tam na staż na Oddział Dziecięcy i spotkałem się z niezwykle życzliwym przyjęciem ze strony ówczesnej ordynator. Sam w dzieciństwie bardzo dużo chorowałem i już wtedy marzyłem, by zostać lekarzem. Dzięki wspaniałej i oddanej dzieciom pani ordynator zapragnąłem być pediatrą. Za zgodą jej i dyrekcji skrócono mi staż kierunkowy na pediatrii. Spełniło się moje marzenie.

Pamiętam także swój pierwszy samodzielny dyżur. Przywieziono 12-letnie, nieprzytomne dziecko z podejrzeniem zapalenia opon mózgowych. Intuicja podpowiadała mi, że to nie jest prawidłowa diagnoza. Wykonałam pobieżne badania neurologiczne. Nie było sztywności karku ani innych objawów oponowych. Źrenice nie reagowały prawidłowo na światło, tak jak po zażyciu środków psychoaktywnych. Ale w tamtych czasach nie było dopalaczy ani szerokiego dostępu do narkotyków. Uznałem, że najprawdopodobniej doszło do zatrucia lekami. To był strzał w dziesiątkę. Okazało się, że dziecko, zamiast cukierków, zjadło leki babci na nadciśnienie tętnicze. Wykonałem płukanie żołądka. I wtedy obiecałem sobie, że zawsze będę słuchać swojej intuicji, która do tej pory nigdy mnie nie zawiodła.

Dlaczego przyjechał pan do Polski na studia?

Studiowałem w Damaszku na Wydziale Matematyczno-Fizycznym, gdy otrzymałem od mojego kraju stypendium na studia na akademii medycznej w Polsce. Dosłownie skakałem z radości. Mogłem wreszcie spełnić moje marzenie o medycynie, a poza tym wyjechać do Europy, którą w Syrii, zawsze przedstawiano jako raj.

Przed przyjazdem zdobyłem sporą wiedzę o Polsce. Zawsze byłem dobrym uczniem, dużo czytałem, zwłaszcza książek historycznych. Doskonale wiedziałem, jak wyglądała Polska po II wojnie światowej, że Warszawa była zrównana z ziemią i powstawała z gruzów. Znałem polską historię. Dla mnie, młodego chłopaka mieszkającego na Bliskim Wschodzie, przyjazd do Polski był spełnieniem marzeń. Był rok 1973, mój pierwszy wyjazd za granicę, pierwszy lot samolotem. Pierwszy raz znalazłem się z daleka od mojej rodziny i przyjaciół. Ale w Polsce szybko znalazłem drugi dom. Ludzie byli serdeczni i otwarci, chętni do pomocy i bardzo gościnni. Tamte czasy wspominam naprawdę bardzo dobrze.

Pierwszy rok spędziłem w Łodzi, uczęszczając na studium językowe. Uczyłem się polskiego, który naprawdę jest trudnym językiem. Ale już po pół roku byłem w stanie swobodnie się porozumiewać. Pamiętam, że po zajęciach chodziłem do kawiarni, po drodze kupowałem gazetę i próbowałem czytać. Pierwszy artykuł, który czytałem, pochodził z „Trybuny Ludu”. Na sto wyrazów rozumiałem może pięć, resztę sprawdzałem w słowniku. Czasem pytałem ludzi, co oznaczają pewne sformułowania. I tak, krok po kroku, stawałem się coraz bardziej biegły w tym języku.


Kiedy rozpoczął pan studia medyczne?

Po roku nauki polskiego rozpocząłem studia na Akademii Medycznej w Lublinie. Z książek historycznych znałem to miasto, a ponieważ chciałem uniknąć dużych aglomeracji, jak Warszawa czy Kraków, Lublin okazał się doskonałym wyborem. Po studiach postanowiliśmy z moją żoną, że zamieszkamy w Białej Podlaskiej. I z tym miastem związaliśmy swoje dalsze losy.

W 1986 roku pojechaliśmy z żoną i trójką dzieci do Syrii na urlop i z powodów ode mnie niezależnych nie mogliśmy wrócić do Polski. Pracowałem w Syrii przez półtora roku, a potem nieoczekiwanie otrzymałem propozycję pracy w Libii, gdzie spędziłem prawie 5 lat. Dużo się tam nauczyłem, bo przypadki były ciężkie i nie było czasu na konsylia, narady. Było się zdanym tylko na siebie. Pamiętam z tego okresu różne przypadki, najczęściej dzieci odwodnione i niedożywione, dosłownie skóra i kości. Częste były też zatrucia środkami fosfoorganicznymi. To była dobra szkoła medycyny.

Przez prawie 30 lat kierował pan Oddziałem Neonatologicznym, który jest uznawany za jeden z najlepszych w kraju.

Jestem bardzo dumny, że stworzyłem piękny oddział, któremu nadano imię Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Bardzo mnie cieszy zaufanie, jakim obdarzyli nas rodzice naszych małych pacjentów. Trafiają do nas dzieci w ciężkim stanie. Pamiętam dwa niezwykle skomplikowane przypadki. Pierwszy to kobieta ciężarna z przedwczesnym oddzieleniem się łożyska. Pacjentka została natychmiast przewieziona na blok operacyjny. Urodziła dziecko w stanie agonalnym. Reanimacja trwała 45 minut. Widoczne były nawet plamy opadowe. Ale nie traciłem nadziei. Źrenice dziecka reagowały na światło. Wiedziałem, że nie doszło do śmierci mózgowej, kontynuowałem reanimację. Gdy w końcu udało się przywrócić funkcje życiowe, krzyknąłem: „mamy go”. A ojciec dziecka, obserwujący wszystko zza szyby wybuchł płaczem, w którym mieszała się radość i wzruszenie. Takich chwil nigdy się nie zapomina. Przez trzy kolejne dni chodziłem jak na rauszu. To są niewiarygodnie silne emocje. Po jakimś czasie przyszli do mnie rodzice dziecka i zapytali, czy mogą mu dać na drugie imię Riad. Byłem ogromnie wzruszony. Dziś Przemysław Riad skończył już studia, pracuje, normalnie funkcjonuje. To wielki powód do radości.

Pamiętam też dzieci, które przyszły na świat z bardzo niską masą urodzeniową, jak Kacperek 392 g czy Weronika 480 g. Dzieci urodzone w 22. tygodniu ciąży. To kolejne sukcesy moje i mojego zespołu. W życiu wyznaję zasadę, że nigdy się nie poddaję. Zawsze walczę do końca.

Nigdy też nie zapomnę wcześniaka, który urodził się z masą ciała 1200 g, z ciężkim zwężeniem tętnicy płucnej. Wymagał natychmiastowej interwencji kardiochirurgicznej. Pamiętam jak trudno było go utrzymać przy życiu do momentu, gdy mógł zostać zoperowany w Centrum Zdrowia Dziecka. Po jakimś czasie na jednym z sympozjów omówiono przypadek tego dziecka. Okazało się, że pierwszy raz udało się wykonać zabieg na tętnicy płucnej u tak małego wcześniaka. To świadczy o tym, że bardzo dobrze przygotowaliśmy go do tak poważnej operacji. Ostatnio przyszedł do mnie pacjent, który 19 lat temu przy urodzeniu otrzymał 0 w skali Apgar. Wyrósł na zdrowego i silnego mężczyznę. Przyszedł, żeby mi podziękować. Dla takich chwil warto żyć.

W naszym szpitalu wykonywane są wszystkie wysokospecjalistyczne procedury neonatologiczne, oprócz chirurgii, gdyż nie mamy zaplecza chirurgicznego. Ale stworzyliśmy tu takie warunki, że możemy przygotować pacjenta do najbardziej kompleksowych operacji kardiochirurgicznych. Oddział realizuje wszystkie dostępne w neonatologii programy lekowe. Jesteśmy zakwalifikowani do wykonywania szczepień przeciwko RSV. Mamy oddział intensywnej terapii noworodka, wykonujemy wentylację konwencjonalną i niekonwencjonalną (HFOV, HFO), nieinwazyjne wspomaganie oddychania, kateteryzację naczyń. Mamy możliwości ochłodzenia ciała w przypadku niedotlenienia wewnątrzmacicznego, farmakologicznego zamykania przetrwałego przewodu tętniczego, nakłucia komór, nakłucia lędźwiowego, co stosowane jest w przypadku tendencji do rozrostu wodogłowia. Na tym polu mamy bardzo duże sukcesy. Wszelkie procedury, które mogą być wykonane w innych ośrodkach w Polsce, u nas również są przeprowadzone. I nigdy się nie zdarzyło, żeby dla naszego pacjenta zabrakło leku czy sprzętu.

Poza tym, z czego bardzo się cieszę, wszyscy lekarze z mojego zespołu mają specjalizację z neonatologii, a połowa dodatkowo z pediatrii. Większość pielęgniarek także ma specjalizację z neonatologii. Zawsze inwestowałem w naukę, w rozwój, w zespół. To zawsze było dla mnie najważniejsze.

Jakie były najważniejsze przełomowe zdarzenia w neonatologii, których był pan świadkiem?

Bardzo zmieniła się opieka nad wcześniakami. To był niesamowity przełom. Kolejny skok to rozwój kardiochirurgii dziecięcej, a zwłaszcza noworodkowej. Nastąpił też znaczący rozwój profilaktyki, zarówno jeśli chodzi o postępowanie wewnątrzmaciczne, jak i po urodzeniu. Potrafimy już wykonywać coraz bardziej skomplikowane zabiegi wewnątrzmaciczne przy podejrzeniu różnych nieprawidłowości. Nastąpił też ogromny rozwój diagnostyki ultrasonograficznej wewnątrzmacicznej i pozamacicznej.

Jak na przestrzeni lat zmieniły się relacje lekarzy z rodzicami pacjentów?

Zdania lekarzy na ten temat są podzielone, część narzeka, że rodzice i pacjenci stali się roszczeniowi. Ale moim zdaniem, to wszystko zależy od stosunku lekarza do pacjenta i od stopnia nawiązania kontaktu z pacjentem i jego rodziną. Ja przyjąłem taką zasadę, że zawsze traktuję pacjenta i jego rodziców tak, jak sam chciałbym być traktowany, będąc na jego miejscu. Dzięki temu zdobywam zaufanie. Pacjentowi trzeba pokazać dużą dozę empatii i zaangażowania. W ten sposób można uniknąć wielu nieprzyjemnych sytuacji. Jeśli rodzic widzi, że lekarz robi wszystko, co jest zgodne ze sztuką lekarską i sumieniem, to będzie mu ufał, niezależnie od wyników terapii.

Najlepszym dowodem zaufania rodziców do pana był ich protest przed szpitalem, gdy okazało się, że został pan zwolniony z funkcji ordynatora. Zebrani przynieśli transparenty z hasłami: „Haidar ordynatorem”, „Murem za doktorem Haidarem”, „Dzieci za Haidarem”, „Doktorze, dziękujemy za wszystko”. Czy był pan zaskoczony, że tyle osób wstawiło się za panem?

Byłem bardzo zaskoczony i wzruszony. Zawsze robiłem wszystko w zgodzie z moją najlepszą wiedzą medyczną i sumieniem. Nigdy nie liczyłem na taki dowód uznania. I nigdy też nie przypuszczałem, że coś takiego mnie spotka. Jestem niezmiernie wdzięczny wszystkim osobom, które stanęły murem w tej trudnej dla mnie sytuacji. Ale najbardziej chciałbym podziękować rodzicom moich małych pacjentów. Ich wsparcie wzruszyło mnie najbardziej.

Po 40 latach służby dla małych pacjentów został pan bardzo niesprawiedliwie potraktowany.

Nie ma ludzi niezastąpionych i nie ma ludzi wiecznych. Co się zaczyna, musi się skończyć. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale tu chodziło o sposób, w jaki zostałem potraktowany. Zaoferowano mi stanowisko asystenckie, co było próbą poniżenia i degradacji. Dodam, że nie było ku temu żadnych merytorycznych przesłanek. Możemy mieć różne spojrzenie na świat, odmienne poglądy polityczne, ale w medycynie zawsze na pierwszym miejscu musimy stawiać dobro pacjenta. To powinno być naszym wspólnym priorytetem. Ale tak jak śpiewa Perfect: „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym”. I dzięki ogromnemu wsparciu, jakiego doświadczyłem zarówno ze strony rodzin moich pacjentów, jak i wielu wpływowych osób, dziś czuję się niepokonany.

Podobno jest pan zasypywany ofertami pracy. Czy już się pan na coś zdecydował?

W kampanii wyborczej obiecałem moim pacjentom, że jak wygram wybory, to ich nie zostawię. I mimo że nie jestem już ordynatorem Oddziału Neonatologii, zrobię wszystko, by ułatwić ludziom dostęp do mnie. Wraz z Urzędem Miasta planujemy zrobić coś, co będzie służyło małym pacjentom i ułatwi im dostęp do profesjonalnej diagnostyki i leczenia. Chciałbym, żeby w zawodzie lekarza zawsze interes pacjenta był stawiany na pierwszym miejscu i nigdy nam, lekarzom, nie zabrakło empatii oraz sympatii do tych, którzy nas najbardziej potrzebują.

Gdyby mógł pan coś zmienić w swoim życiu, to…

Niczego bym nie zmienił. Gdy analizuję przebieg mojego życia zawodowego, to niczego nie żałuję. Praca z małymi pacjentami jest niezwykle wdzięczna. Nic nie daje takiej satysfakcji, jak widok noworodka, który wraca do zdrowia. To wspaniały zawód i jestem dumny, że go wykonuję.

 

Lidia Banach

kontakt dla mediów
Karolina Kowalska
Chief Marketing Officer, Bonnier Business (Polska) sp. z o.o.
Karolina Kowalska

k.kowalska@pb.pl

tel: 22 333 98 01

informacje o firmie

załączniki

kontakt dla mediów
Karolina Kowalska
Chief Marketing Officer, Bonnier Business (Polska) sp. z o.o.
Karolina Kowalska

k.kowalska@pb.pl

tel: 22 333 98 01

informacje o firmie