praca kultura/sztuka/rozrywka media/marketing/reklama
Moda i miasto zmieniają się na naszych oczach. Rozmowa z Patrycją Plesiak
Pomimo młodego wieku, nie tylko przebojem weszła w łódzki świat mody, lecz zdążyła też zachwycić międzynarodowe jury podczas konkursów Textile Salon w Ivanowie czy Premio Internazionale Grandi Artisti w Wenecji. Jej kreacjami zachwyca się Slava Zaitsew, ikona rosyjskiej mody, lecz jak sama przyznaje, wciąż ma apetyt na więcej. O tym, dlaczego praca projektanta przypomina zawód lekarza, dlaczego przeniosła swój biznes z Warszawy do Łodzi, a także o planach rozwoju swojego „małego imperium” rozmawiamy z Patrycją Plesiak, właścicielką pracowni mody i atelier na OFF Piotrkowska Center.
Odnajduje się Pani w bardzo różnych stylistykach. Od folkowej tradycji spod znaku „Embroidery”, poprzez bogato zdobione ubrania z kolekcji „Venom”, które wpadły w oko samemu Slavie Zaitsevowi, aż po regularnie przewijające się w Pani twórczości szlachetne materiały rodem z Mediolanu. W którą stronę ciągnie Panią najmocniej?
Patrycja Plesiak: Do tej pory spod mojej ręki wyszło 30 autorskich kolekcji i mogę powiedzieć, że każdej z nich towarzyszyła inna historia. Pewnego wieczoru oglądałam film osadzony w XIX-wiecznej Anglii. Obudziłam się o piątej rano i pod wpływem inspiracji od razu zabrałam się do rysowania modeli. Tak powstała kolekcja wiktoriańska, w której nie brakuje koronek, tiuli, haftów i misternych zdobień. Niewyczerpanym źródłem inspiracji zdecydowanie jest też dla mnie natura. Od zawsze fascynowały mnie kształty drzew, łodyg. Wplatając w swoje kreacje motywy organiczne, nie staram się jednak poprawiać niczego na siłę. I to chyba działa, ponieważ bardzo dużym uznaniem wśród moich Klientek cieszy się na przykład kolekcja inspirowana kamieniami.
Prowadząc biznes w branży modowej, czasem trzeba sprzedać, a czasem zaskoczyć. Czym różni się tworzenie kolekcji na pokazy mody od projektów, które można zakupić w Pani atelier?
Patrycja Plesiak: Kolekcje na pokaz oczywiście rządzą się nieco innymi prawami, niż suknie szyte na miarę. Kiedy tworzę projekt z myślą o jakimś wydarzeniu, zazwyczaj puszczam wodze fantazji, czego owocem są bardzo efektowne kreacje. Chcę, żeby widzowie nie zapomnieli tego, co zobaczą, na pokazach Plesiak musi wystąpić efekt „wow” (śmiech)! W pracy kreatywnej wyobraźnia prędzej czy później musi jednak spotkać się z wymiarem finansowym. Kiedy jechałam na konkurs do Rosji, chciałam wybadać nieco grunt w wymiarze czysto biznesowym. Wiedziałam, że Rosjanie lubią wzory świecące, mocno rzucające się w oczy. Dlatego było srebrzyście i metalicznie, choć formy pozostały proste, do tematu podeszłam więc dość “europejsko”. I to się sprawdziło. Natomiast przy ubraniach szytych na miarę inspirują mnie ludzie i ich charaktery. Zanim zabiorę się do pracy, chcę dobrze poznać daną osobę. Trochę jak lekarz, badam reakcje, biorąc pod uwagę zarówno sylwetkę, jak i aspekty psychologiczne, które są oczywiście ze sobą ściśle powiązane. Następnie wypisuję receptę na strój, który zapewni dobre samopoczucie.
Inspiracji dostarczają ludzie, ale i miejsca, w których żyją, pracują, odpoczywają. Łódź, ze względu na swój oryginalny, niepokorny i awangardowy charakter, często uchodzi za polską stolicę mody. Jakich inspiracji dostarcza Pani fabryczny klimat miasta włókniarzy?
Patrycja Plesiak: Kiedy studiowałam jeszcze na łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych, myślami często uciekałam w kierunku Warszawy. Oczywiście chodziło o szersze perspektywy, potencjał na większy biznes. Ostatecznie w stolicy spędziłam rok, prowadząc wraz z kolegą pop-up store polskich projektantów. Szybko jednak zauważyłam, że ta praca wysysa ze mnie całą energię twórczą. Z finansowego punktu widzenia szło nam dobrze, ale w pogoni za sukcesem materialnym zgubiłam szansę na wyrażanie samej siebie. Zrozumiałam, że Łódź daje mi tę przestrzeń do tworzenia. Będąc na OFFie, robię dużo rzeczy, a mimo to ciągle mam ochotę wziąć kartki i rysować albo wyciągnąć telefon i robić zdjęcia. Łódź zaskakuje mnie swoim eklektyzmem. Jesteśmy miastem kontrastów, świetne jest to, jak różni są tutaj ludzie. Jednocześnie miasto mocno idzie do przodu, co stwarza możliwości do rozwoju własnego biznesu. Jako artystka i businesswoman jestem podekscytowana, że te zmiany materializują się praktycznie na moich oczach, bo za oknami mojego atelier.
Trendy materializują się nie tylko na ubraniach, które nosimy, lecz także w przestrzeni, w której funkcjonujemy. Tak dzieje się m.in. właśnie na OFF Piotrkowska Center. W przestrzeń wpasowany zostanie nowy budynek Fern Office z publicznie dostępnym rooftopem oraz pasażem mody. Czy takie miejsce może wpłynąć na rozwój młodych, kreatywnych projektantów?
Patrycja Plesiak: Kiedy prowadziłam tu pierwsze warsztaty szycia, fanpage OFF Piotrkowska Center opublikował zdanie, którego nigdy nie zapomnę: „W fabryce Ramischa znowu szyją!”. OFF od zawsze był dla mnie ważnym miejscem, jeszcze na studiach uwielbialiśmy przychodzić tu z przyjaciółmi po zajęciach. Drzemie tu taka szczególna energia twórcza, choć nie jest ona chyba jeszcze w pełni wykorzystana. Według mnie to miejsce musi pójść do przodu, bo zmienia się cała Łódź. Powstają inne ośrodki kultury, także modowe, dlatego OFF powinien iść z duchem czasu, żeby nie zostać w tyle. Warto zwrócić uwagę na możliwości, jakie nowy budynek otwiera twórcom takim jak ja. Słyszę czasem głosy narzekania, że Łódź to niby kolebka włókiennictwa, tylu tu projektantów, artystów, a pokazów w mieście brak. Wierzę, że planowana przestrzeń z przeszklonymi kontenerami, gdzie rzeczy mają powstawać praktycznie na oczach widza, okaże się żyznym podłożem dla spektakularnych modowych imprez. Łódź może stać się niepodważalną stolicą mody, a OFF – jej wizytówką.
Budowa obiektu Fern Office wiąże się z koniecznością przeniesienia dotychczasowych lokatorów frontowej części terenu w głąb dawnej fabryki Ramischa. Co zmieni się dla atelier Patrycji Plesiak?
Patrycja Plesiak: Oczywiście zależy mi na pozostaniu na OFFie. Rozmowy z gospodarzem terenu, firmą OPG Property Professionals, idą w dobrym kierunku i powoli są już formalizowane. Nowy lokal (poprzednio zajmowany przez księgarnię Pruszyński bez Spółki – przyp. red.) ma być połączeniem pracowni, butiku oraz galerii sztuki. Chciałabym, żeby moje klientki mogły zobaczyć cały proces powstawania strojów. Chcę także poszerzyć cykl warsztatów szycia, wieczorków modowych oraz pokazów, które – przyznam trochę nieskromnie – wychodzą mi całkiem dobrze (śmiech)! Ponieważ do dyspozycji będę miało nieco więcej przestrzeni, planuję zaaranżować upragnioną strefę wystawienniczą. Kiedy Luigi Centra, uznany włoski malarz z nurtu pop-art, dowiedział się że będę miała na OFFie nieco miejsca, od razu przysłał mi swoją kolekcję obrazów. W końcu będę mogła pokazać ludziom fantastyczne grafiki i linoryty, których mam mnóstwo, a których tak naprawdę nikt jeszcze nie widział.
Co dalej?
Patrycja Plesiak: Kiedy byłam małą dziewczynką, powiedziałam tacie: chcę mieć dużo sklepów i zbuduję swoje własne imperium. Tata się tylko zaśmiał, co trochę mnie zabolało, ale i zmotywowało do ciężkiej pracy. W dłuższej perspektywie chciałabym otworzyć butiki w innych miastach w Polsce, moim marzeniem jest zaś posiadać swoje atelier w każdej stolicy mody. Na OFFie pozostanie jednak mój salon flagowy. Bo właśnie tutaj uwielbiam spotkać się z Klientką, by wybadać jej preferencje, pójść do pracowni i skonsultować projekty z krawcową, a na koniec dnia chwycić za nić i nożyczki. Po prostu tworzyć.