Gdyby Pan Bóg wylądował u psychoterapeuty
Kiedy Ella, bohaterka znakomitego spektaklu Andrzeja Seweryna pt. "Boże mój!", słyszy od swojego pacjenta, że ten jest Bogiem, pierwsze co chce zrobić, to umówić go z psychiatrą. Wtedy jeszcze nie wie, że nie ma do czynienia z objawami schizofrenii, lecz najprawdziwszym Jahwe, który postanowił odwiedzić właśnie jej gabinet. Po co jednak Panu Bogu psychoterapia? Wnioski mogą okazać się zaskakujące.
Główną bohaterką sztuki żydowskiej dramatopisarki Anat Gov jest psychoterapeutka Ella (w spektaklu gra ją świetna Maria Seweryn). Choć na początku niewiele wiemy o jej życiu, sprawia wrażenie kobiety-siłaczki. Samodzielnie wychowuje nastoletniego syna z autyzmem (Ignacy Liss), godząc rolę samotnej matki z obowiązkami zawodowymi. Kiedy pewnego dnia dostaje prośbę o konsultację z tajemniczym pacjentem - "Panem B." (genialny Krzysztof Pluskota) - nawet nie podejrzewa, że to spotkanie zmieni jej życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Kiedy w jej gabinecie zjawia się zaanonsowany gość, Ella traktuje go jak każdego innego pacjenta. Stara się zapewnić mu bezpieczne warunki do tego, żeby otworzył się przed nią i opowiedział o tym, co go skłoniło do podjęcia psychoterapii. Kluczowym momentem okazuje się ten, w którym "Pan B." zdradza, że jest… Panem Bogiem. Po chwili konsternacji, bohaterka przekonana, że ma do czynienia z klasycznymi urojeniami, proponuje swojemu rozmówcy wizytę u psychiatry. To daje początek serii niepozbawionych humoru, ale i poruszających dialogów z "Panem B.", który usiłuje udowodnić Elli, że jest prawdziwym Bogiem, a problem, z którym zgłosił się na terapię należałoby potraktować jak najbardziej poważnie.
Tym, co skłania "Pana B." do wizyty u psychoterapeuty jest jego rozczarowanie światem, który stworzył. Głównym powodem tego rozczarowania jest oczywiście perła w koronie stworzenia - człowiek. Mamy tu więc sytuację podobną do tej opisanej w Starym Testamencie, gdy Bóg widząc grzech i zepsucie ludzkości, decyduje się zesłać na Ziemię potop. Jako że już wtedy złożył Noemu obietnicę, że więcej tego nie zrobi, całą swoją frustrację kieruje przeciw sobie. Siedząc w fotelu gabinetu, Elli przejawia zachowania charakterystyczne dla osoby zmagającej się z depresją: nie uśmiecha się, mówi tak, jak by każde słowo było dla niego wysiłkiem, wszystko widzi w czarnych barwach, a jego wypowiedzi pełne są żalu i rezygnacji.
Ella usiłując postawić trafną diagnozę, sięga do historii i dzieciństwa pacjenta. Ale czy Bóg miał kiedykolwiek dzieciństwo? Jak można poznać uczucia i myśli kogoś, kto istniał od zawsze? Jak wreszcie rozmawiać z kimś, kto zna nas bardziej, niż my sami siebie znamy, kto wyprzeda każdą naszą myśl i intuicję?
Pod tym względem "Boże mój!" to nie tylko sztuka pełna ciekawych, nierzadko zaskakujących rozwiązań formalnych, dostarczających po prostu dobrej zabawy, ale również bardzo głęboka podróż wgłąb siebie. Analizując "biografię" Boga i dzieje świata, Ella tak naprawdę otrzymuje odpowiedzi na temat własnego życia. Bohaterka jako osoba niewierząca, bezceremonialnie konfrontuje Boga z tym wszystkim, co do dziś zarzuca Mu świat (m.in. przyzwolenie na zło na świecie, brak sprawiedliwości), występuje w roli adwokata ludzkości. Okazuje się, że nie tylko Pan Bóg jest rozczarowany stworzeniem, ale i to stworzenie chowa wiele urazy do Stwórcy. W pewnym momencie relacja terapeutyczna zaczyna przypominać bokserski ring, na którym Ella, niczym biblijny Jakub walczy z Bogiem.
Do końca pozostaje profesjonalistką: prowokując pacjenta do szczerych wyznań, uczy go wyrażania złości, jednej z kluczowych umiejętności nabywanej w trakcie psychoterapii.
Czego uczy nas spektakl w reżyserii Andrzeja Seweryna? Przede wszystkim tego, że Bóg jest osobą i warto patrzeć na relację z Nim właśnie w taki, osobowy sposób. Nie jest odległym bytem, który z równą obojętnością reaguje na nasz śmiech i łzy. Za każdym razem, kiedy wybieramy zło, On realnie cierpi i smuci się. Współodczuwa każdą naszą ranę. Jest w każdej naszej radości, uśmiechu i tęsknocie. To również pełna emocji konfrontacja z fałszywym obrazem Boga, jaki wiele z nas nosi w sercu, która sprawia, że to Pan Bóg staje się naszym "terapeutą", uzdrawiając nasze przekonania o Nim i o nas samych.
W ostatnich dniach Wielkiego Postu, oprócz praktyk typowo postnych (postanowienia, modlitwa, jałmużna, uczestnictwo w nabożeństwach pokutnych), warto sięgnąć do sztuki, która ma zdolność przenikania naszych umysłów, poruszania najczulszych strun.
Oprócz opisanego, znakomitego spektaklu, możliwości jest naprawdę wiele - w Warszawie trwa festiwal Nowe Epifanie, w ramach którego odbywają się koncerty i spektakle nawiązujące do tematyki wielkopostnej. Z ciekawą inicjatywą wyszli również twórcy portalu Dominikanie.pl, na których youtube’owym kanale możemy posłuchać pieśni pasyjnych pomagających dotknąć tajemnicy męki i śmierci Pana Jezusa w wymiarze innym, niż intelektualny. Warto skorzystać z tych propozycji i sprawić, by te ostatnie chwile oczekiwania na Zmartwychwstanie miały w sobie coś odświętnego, podkreślającego wyjątkowość wydarzenia, na które czekamy. Słowem - dajmy się zaskoczyć niczym Ella, bohaterka "Boże mój". Być może okaże się, że tak jak ona spotkamy "Pana B." właśnie tam, gdzie najmniej się Go spodziewaliśmy.
Spektakl "Boże mój!" w reżyserii Andrzeja Seweryna można oglądać jeszcze w kwietniu i w maju w warszawskim Teatrze Polonia oraz w maju i w czerwcu w Krakowskim Teatrze Scenie Stu.
Magda Fijołek - dziennikarka kulturalna, redaktorka Deon.pl. Współpracowała m.in. z "Plusem Minusem", "Gościem Niedzielnym", Niezalezna.pl i TVP Kultura