Krzesła, czyli o tym, jak odnaleźć szczęście w trwaniu...
Ona i on, od lat razem, zagubieni w świecie, który o nich zapomniał, samotni. Niby wolni, a jednak zaklęci w kręgu stereotypów. Starzy... Zagubieni w pędzącym świecie, który zdaje się ich nie dostrzegać. Mając doświadczenie w relacji z nim, swoje niespełnione marzenia i bolesną świadomość tego, co jeszcze może ich spotkać, robią wszystko, by przeciwstawić się nieuchronnemu. Prowadzą długie dysputy, wspominając możliwości, które przeszły im koło nosa. Przez ich dom przewija się tłum wyimaginowanych postaci, z którymi również można rozmawiać, przed którymi można grać – w teatrze życia! Widzowie również są takimi gośćmi, też mają swoje krzesła i też nie odzywają się do Starych… A wszystko to w magicznych „Krzesłach” – najnowszej premierze Teatru Polonia, premierze – nie boję się użyć tego słowa – wybitnej!
Sztuka Ionesco nie jest wcale łatwa w odbiorze. Chociaż w warstwie tekstowej pojawia się tu i ówdzie jakiś dowcip, trudno się tutaj śmiać. Bo to jest przecież spektakl o odchodzeniu, o przedłużaniu egzystencji i pełnej świadomości tego, jak to życie człowieka wygląda. W tym kontekście blisko autorowi „Krzeseł” zresztą do myśli samego Becketta. Jest pesymistycznie, ale bohaterowie sztuki doskonale wiedzą, co robić, by ciągnąć życie w poczuciu, że jakoś się kręci (przynajmniej tak długo, jak utracą chęć prowadzenia tej gry z losem). Jest jednak coś fascynującego w tej przedziwnej doskonałej teatralnej mszy – coś, co sprawia, że siedzi się w absolutnej ciszy i chłonie to, co dzieje się na scenie.
Tuż po spektaklu napisałem entuzjastycznie, że po to właśnie chodzę do teatru, by przeżyć czasem coś niewyobrażalnie pięknego, by potężnymi falami emocji budzić w sobie świadomość, że oto życie nie składa się tylko z codziennych czynności, ale jest w nim miejsce na zjawiska, których nie wyjaśni żadna encyklopedia, najmądrzejszy komputer, nic… Takie właśnie są „Krzesła” – niezwykłe, mistrzowskie w formie, znakomite w treści, doskonałe pod względem aktorskim. To taki prawdziwy teatr – do zatracenia. Wielką rzecz uczynił w Teatrze Polonia Piotr Cieplak – przypomniał (co w dzisiejszym świecie wcale nie jest takie oczywiste), że powinnością reżysera nie jest udowodnienie, że się wie od twórcy sztuki więcej i lepiej, tylko pokazanie, że wie się, jakich narzędzi teatralnych użyć, by ten tekst wybrzmiał najwłaściwiej. Cudowny, abstrakcyjno-absurdalny klimat sztuki Ionesco przeniósł na scenę w sposób najprostszy, a zarazem najbardziej trudny. Tyle się mówi, że teatr Ionesco to połączenie nut groteski, absurdu, gorzkiego humoru, dramatycznych tęsknot i lęków. I to wszystko w „Krzesłach” Cieplaka jest, tylko kto by przypuszczał, że da się to osiągnąć grając w zasadzie jeden do jednego? Mamy tu przecież prawdziwe życie – i w tej autentyczności, pozbawionej praktycznie jakich sztuczek czy niepotrzebnych ozdobników, kryje się wszystko, to, co niewypowiedziane. Bo przecież Ewa Szykulska i Leon Charewicz tworzą rzeczywistość, w której dostrzegamy o wiele więcej niźli kilka krzeseł, drzwi i okien.
„Krzesła” w Polonii to jest idealny dowód na to, jak się powinno robić wielki teatr. Taki z szacunkiem dla tekstu, z doskonałym wyczuciem stylu, z aktorem, który na scenie myśli i jest tak bardzo, że to po prostu widza boli. Prosta scenografia, a uwypukla każdy ważny moment. Muzyka i światło, które potęgują nastrój. A w tym wszystkim Starzy: ona i on. Żyjący marzeniami i potencjalnymi możliwościami. Szczęśliwi i nieszczęśliwi. Ubarwiający swoją wspólną samotność spotkaniami z ludźmi, których nie ma. Tak bardzo boją się niespełnienia i poczucia pustki, że decydują się na krok ostateczny. Uczą nas nie tylko swojej miłości, ale miłości w ogóle.
To także przedstawienie, które cofa nas trochę w czasie – do teatru pozbawionego performatyki, powtarzanych do znudzenia pomysłów, z których nic dla nikogo nie wynika. To triumf teatru formy i żywy dowód na to, że w teatrze jeszcze może być pięknie. Tutaj naprawdę wszystko jest na swoim miejscu. Każda rozmowa, każda chwila – mają duszę. Perfekcyjnie wykorzystana przestrzeń sceny, tak, jakby w tym szale, który niesie Starych, prowadziła ich siła, dzięki której każdy krok jest tym, który prowadzi do teatralnego absolutu. Brawa dla reżysera, bo to on jest tą siłą.
Na nic by się jednak nie zdały pomysły reżysera, gdyby nie ono: Ewa Szykulska i Leon Charewicz. Grają tego Ionesco tak, jakby „Krzesła” napisał właśnie ich mając przed oczami. Ten rodzaj grania, który nie pozostawia widza obojętnym, to jest właśnie wielka tajemnica aktorstwa. Są wspaniali. Tkają tę ionescową sieć prawd o człowieku rzucając nas na zatracenie. Bo przecież jeśli od pierwszej chwili mam dreszcze, jeśli trawi mnie gorączka z emocji, jeśli wystrzelam w powietrze, by pierwszy bić brawo na stojąco (a potem dołączają kolejni widzowie, równie olśnieni tym, co wspólnie przeżyliśmy), to znak, że doświadczyłem właśnie czegoś ważnego. Jakie tam się dzieją wielkie rzeczy między wierszami, jak znaczące są spojrzenia, drobne gesty. Ileż uczucia w spojrzeniu, gdy mąż wskazuje gościom miejsca, ile szlachetności niezwykłej w podtrzymujących trwanie uśmiechach. Właśnie taki teatr kocham najbardziej.
Myślę sobie, że w Krystyna Janda decydując się na granie „Krzeseł” w Teatrze Polonia znów postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Teatr, żeby żyć, musi mieć widzów. A „Krzesła” to nie jest tania komedyjka ani wodewil, tu się nie przychodzi pośmiać czy zobaczyć, jak się ktoś rozbiera, tylko pomyśleć, coś ważnego poczuć i przeżyć. Jakością tego spektaklu stawia też poprzeczkę widzom. Ci, którzy „Krzesła” zobaczą, będą tej doskonałości szukać odtąd w innych przedstawieniach, w różnych miejscach. Wzrosną ich artystyczne wymagania…
Jak wiele codziennych swoich rytuałów dostrzegają widzowie „Krzeseł”? Czy własne smutki identyfikują z tymi, które wyznaczają żywot Starych? Czy sami też wchodzą w role, by podnieść na duchu swoich bliskich, przeprowadzić ich z uśmiechem, choćby udawanym, przez kolejny dzień? „Krzesła”, chociaż są opowieścią o wielkiej, niezrealizowanej tęsknocie, są w zasadzie także opowieścią o sile miłości. Bo przecież kocha się nie za coś, a pomimo czegoś. A że to „pomimo” to jest właśnie (co dostrzega Ionesco) sedno naszego życia, cóż… Piękny spektakl, zobaczcie koniecznie!
Włodzimierz Neubart
https://chochlikkulturalny.blogspot.com/2018/11/krzesa-czyli-o-tym-jak-odnalezc.html?fbclid=IwAR04JetthUBMRUoaSZ_0Qd0kbzmaenWbtjQz66wvJc7_21mRSgfb3F5eaZo