kultura/sztuka/rozrywka

"Stowarzyszenie Umarłych Poetów" w Och-Teatrze: lekcja wychowania

01.04.2019 | Och-Teatr

W czasie, gdy wszyscy żyjemy zapowiedziami strajku nauczycieli i w ogóle problemami szkoły, premiera "Stowarzyszenia Umarłych Poetów" w Och-Teatrze w Warszawie trafia w punkt. Spektakl to dwie bardzo dobre godziny wychowawcze.

W tym roku mija 30 lat od premiery filmu Petera Weira. Historia nieszablonowego nauczyciela Johna Keatinga (pamiętna rola Robina Williamsa) oraz jego uczniów dla pokolenia, które wówczas męczyło się w szkołach, spełniała naiwne pewnie marzenie o prawdziwym autorytecie. Kimś, kto potrafi nudę uczenia zamienić w fascynujący proces poznawania życia. Po tym filmie, ilu uczniów chciałoby do jakiegoś swojego nauczyciela zwrócić się: "mój kapitanie" i ilu nauczycieli pragnęło to od nich usłyszeć.

Pierwsze wrażenie, jakie towarzyszy oglądaniu scenicznej wersji "Stowarzyszenia Umarłych Poetów" dotyczy realiów. One się na tyle zmieniły, że opowieść właściwie można by umieścić pośród klasyki literatury młodzieżowej, którą u nas tworzył np. Edmund Niziurski czy Adam Bahdaj. Być może dzisiaj są jeszcze szkoły, które tak bezwzględnie wobec uczniów egzekwują dyscyplinę, ale z pewnością nie jest to już normą. Tak jak stała się nią koedukacja, za postulowanie której jeden z uczniów wylatuje ze szkoły. Żaden nauczyciel raczej nie ośmieliłby się obecnie uderzyć wychowanka w twarz tak, jak to zrobił dyrektor Nolan.

Młodzieżowy widz "Stowarzyszenia…" żyje dziś w całkowicie innym świecie. Nikt z bohaterów przedstawienia nie ma przecież smartofona, a w związku z tym rozmawiają ze sobą jeszcze w tzw. realu. Czytają poezję, a ich współcześni rówieśnicy raczej wrzucają filmiki na Tik Toka. W ilustracji muzycznej spektaklu pojawiają się kawałki The Kinks, The Who czy Doorsów, co sympatycznie osadza go w przeszłości, ale w uszach dzisiejszych miłośników hip-hopu musi to brzmieć archaicznie. Czasami twórcy przedstawienia w Och-Teatrze próbują realia nieco przybliżyć albo spolszczyć, ale są to tylko drobne sygnały nie zmieniające generalnego wrażenia, że "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" niestety nabrało cech anachronicznych.

Ale jednak nie traci aktualności podstawowy problem czy temat opowiadanej historii. Przecież relacja uczeń – nauczyciel wciąż ma znaczenie, niezależnie od tego, czy młodzież chodzi do szkoły w mundurkach czy w podartych dżinsach. Szkoła może jest bardziej liberalna, ale nadal hołduje wartościom dyrektora Nolana (tradycja, honor, doskonałość), niż sprzyja temu, co usiłuje młodym wpoić John Keating. A jemu chodzi nie tylko o to, jak mają czytać poezję, lecz o samodzielność myślenia i kształtowanie postaw nonkonformistycznych. Jest w spektaklu świetna scena, gdy Keating namawia chłopców, by zaczęli spacerować po klasie, ale robili to po swojemu. Ktoś zaczyna iść, ale tak by odgadnąć oczekiwanie nauczyciela, ktoś inny zastanawiając się, czy będzie z tego ocena. W pewnym momencie wszyscy maszerują tym samym krokiem, a koledzy im jeszcze klaszczą. Keating daje im prostą lekcję, czym jest konformizm.

Spotkanie z "Kapitanem" jest jeszcze czymś więcej – lekcją prawdziwego życia, w której okazuje się, że dokonane wybory mają swoje poważne konsekwencje. Sam nauczyciel jest też w jakimś stopniu za nie odpowiedzialny i również ponosi ich skutki. A tu już nie może reagować strojąc zabawne miny. Niewątpliwie wizyta w Och-Teatrze na przedstawieniu "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" powinna dać pretekst do żywej rozmowy w szkole na tzw. godzinie wychowawczej. Jeśli by się nie udała, to nie będzie to wina teatru.

Spektakl jest bardzo dobrze wyreżyserowany przez Piotr Ratajczaka, który kolejny raz dowiódł umiejętności inscenizacji bazującej głównie na aktorach i tekście (reżyser wcześniej w Teatrze Polonia przygotował adaptację książki Cezarego Łazarewicza "Żeby nie było śladów", przypominającej historię zabójstwa Grzegorza Przemyka). Działania sceniczne nie są skomplikowane, ale skuteczne, dynamizują je również pomysły choreograficzne przygotowane przez Arkadiusza Buszkę. Scenografia Marcina Chlandy ogranicza się głównie do ławek, których porządek lub chaos wyznacza kolejne sytuacje (symbolicznie stają się też tajnym miejscem spotkania członków Stowarzyszenia). Żywy charakter przedstawieniu nadają oczywiście aktorzy, grający uczniów Keatinga (Adrian Brząkała, Maciej Musiał – w dublurze z Maciejem Musiałowskim, Radomir Rospondek, Jakub Sasak. Aleksander Sosińki, Jędrzej Wielecki). Każdy z nich rysuje odrębne cechy swoich postaci, a jednocześnie budują zespół, który potrafi pokazać także trudne doświadczenia wspólnoty. No i last not but least Wojciech Malajkat jako John Keating – na pewno obdarzony wdziękiem do tej roli, stosownym poczuciem humoru, ale też głębszą świadomością, że to, czego jego bohater się podejmuje, nie jest tylko zabawą.

 

informacje o firmie
informacje o firmie